środa, 18 marca 2009

Franek


ŚWIADECTWO ŚP DOROTY O FRANKU I PRACY KATECHETYCZNEJ

Cześć, trochę narozrabiałam ostatnio swoimi dywagacjami na temat Abrahama, aż mnie ks. Władek objechał. Tak się złożyło, że 7.03 byłam na Mszy Św. odprawianej przez abp Kazimierza Nycza. Mówił o próbie Abrahama, jako o sprawdzianie, „kto jest dla mnie na I miejscu”. Sama też tak to rozumiałam, sama lubię się sprawdzać. Zdarzało mi się wymyślać dla siebie doświadczenia (sprawdzenia, próby) czysto teoretyczne.

Obiecałam wam kiedyś historię katechetyczną. Jest ona niczym komentarz do zalecanego przez „Dyrektorium katechetyczne” zadania dla katechety towarzyszenia uczniowi w drodze do przyjaźni, wręcz zażyłości z Panem Bogiem. ‘Franek’ jest moim uczniem od I kl. szkoły podstawowej. Dzisiaj jest w klasie gimnazjalnej. Choruje na postępujący zanik mięśni. Był bardzo ładnym, biegającym, roześmianym dzieckiem. Początkowo choroba nie była widoczna, ale postępowała. Franek o tym wiedział. Gdy był w III klasie, zdarzało się, że na lekcji bywaliśmy tylko we dwoje, i Bartek pytał o śmierć, o życie pozagrobowe. Zapamiętałam jego wypowiedź z tamtego czasu, że nie jest ważne, jak długo się żyje, tylko, żeby żyć/być szczęśliwym. Franka rodzice chyba nie są wierzący, ale bardzo mądrze go prowadzą, z wielką miłością. Ma dwie siostry, mieszkają w małym mieście. Najgorszy czas dla Franka, to koniec szkoły podstawowej. Choroba szybko postępowała, przewracał się, wpadał w histerię. Bronił się przed wózkiem inwalidzkim, aż dał się przekonać. Gdy teraz rozmawiamy na lekcji o wartościach, koledzy podpowiadają Frankowi „zdrowie”, a Franek pisze „życie”. Obydwoje wiemy dlaczego.

Ostatnio Franek rzadko ujawnia swoją dojrzałość, bo mniej więcej od dwóch lat w głowie ma zupełnie inną część ciała. Tym niemniej, gdy teraz ja zaczęłam jeździć w szkole na wózku, Franek uśmiechał się porozumiewawczo. Rozumiemy się. I tyle mojej historii.